Nieszczęśliwa miłość. A może...szczęśliwa?
Spotkali się w restauracji. I nie zakochali od pierwszego wejrzenia, o nie. On ją fascynował, wydawał się być cudownym facetem.
Znakomity, pociągający i seksowny - nie tylko ciało ją pociągało, ale również brytyjski akcent.
Agent ? Snajper? Wolne żarty.
Prawda.
Kłamstwo.
Nieufność.
Zazdrość.
MIŁOŚĆ.
Zakochali się. I cóż to była za miłość... nieskończona, zapierająca dech w piersiach. Ale uwaga, tylko na papierze. Nie realna. Nie rzeczywista. Nie prawdziwa. Fantazyjna. Z wytworu wyobraźni. Ale jednak miłość.
Kiedy
tylko go zobaczyłam całego i zdrowego, odetchnęłam z ulgą. Nie
sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek ucieszę się, że go zobaczę.
Bez chwili zastanowienia rzuciłam mu się w ramiona i zatopiłam
twarz w jego szyi. Przytulił mnie mocno, a mi z oczu poleciały łzy.
Czułam się tak, jakbym na powrót odzyskała część siebie. Część
tego, co zostało mi zabrane siłą.
Ale
wtedy coś sobie uzmysłowiłam.
Ten
cholernie seksowny i arogancki dupek nie zadzwonił do mnie! Nie
powiedział, że wszystko gra choć wiedział, że się martwię. Nie
zrobił nic, kompletnie.
Oderwałam
się od niego. Patrzył na mnie z uśmiechem ulgi na twarzy. Ten
uśmiech zszedł mu z twarzy, kiedy go uderzyłam. Mocno. Z całej
siły.
- Ała, co robisz? To Boli.
Mike
i reszta chłopaków zaśmiała się, obserwując całą tą scenę.
Dopiero teraz ich wszystkich zauważyłam.
- I powinno! - uderzyłam go raz jeszcze – Dlaczego nie zadzwoniłeś? Ja się o ciebie martwiłam, ty dupku! - kolejne uderzenie. Cofnął się, zasłaniając się rękami.
Z
tyłu usłyszałam chóralne „uuu”. Zmroziłam ich wszystkich
wzrokiem; zamknęli się.
- Suzanne, uspokój się.
- Jakie uspokój? - tym razem walnęłam go w tył głowy; skrzywił się – Do reszty cię pogięło? Nie dawałeś żadnego znaku życia przez dwa dni. Myślałam, że nie żyjesz!
- Serio? No daj spokój, przecież nic mi nie jest – ten durny uśmiech znów pojawił się na jego twarzy.
Kolejne
uderzenie, tym razem w bok. Uśmiech zniknął. I dobrze.
- Jesteś dupkiem! - ostatni raz go walnęłam i ruszyłam w stronę wyjścia.
Nie
dane mi było jednak dojść do miejsca, które sobie obrałam.
Silne, długie ramiona zatrzymały mnie, oplatając w talii. David przyłożył twarz do mojego policzka, całując mnie tam. Zamknęłam
oczy.
- Przepraszam. Nie chciałem, abyś się martwiła.
- Ale robiłam to. Zawsze to robię, kiedy idziesz do pracy.
- Suzanne...
- Poczekaj. Zanim po raz kolejny powiesz mi, że wiesz co robisz i nic ci się nie stanie uzmysłów sobie, że nigdy nie jesteś tego pewny. Zawsze istnieje ryzyko, że ktoś cię skrzywdzi, a ja...ja bym tego nie zniosła. Naprawdę.
- Wiem i przepraszam – pocałował mnie w szyję – Dziękuje.
- Za co?
- Za to, że tu jesteś, choć nie musiałaś.
- Chyba nie sądziłeś, że bym cię zostawiła, co?
Odwróciłam
się do niego twarzą. Miał zacięty wyraz twarzy. Cholera. Myślał
tak.
- Kocham cię i nigdy nie zrobiłabym czegoś, co mogłoby cię zranić. Zawsze będę przy tobie.
Zatopił
twarz w moich włosach.
- Jesteś niesamowita.
- Wiem – wyszczerzyłam się, wyswobadzając się z jego uścisku – Wracaj do chłopaków. Zadzwoń, kiedy się czegoś dowiesz, okej?
- Pójdę z tobą. Tylko wezmę...
- Nie – przerwałam mu – Oni potrzebują cię bardziej. Zadzwoń tylko od czasu do czasu, okej?
Skinął
głową, a potem mnie pocałował. Mocno. Zachłannie. Jak nigdy
dotąd.
- Zadzwonię.
Puściłam
go i odwróciłam się, wychodząc ze szpitala.
Cudowne uczucie być w czyiś ramionach, być całowanym, kochanym, tulonym kiedy wydaje nam się, że tego nie chcemy.
Cudowne uczucie wiedzieć, że zawsze znajdzie się ktoś, kto powie nam "kocham cię" w zamian oczekując tylko tych samych dwóch, krótkich słów.
Cudowne uczucie móc tworzyć miłość, która w realnym świecie nigdy nie przetrwa próby czasu. Bo prawdziwa miłość nie istnieje, a tylko wyobrażenie o niej.